sobota, 18 lutego 2012

Chodzik - czy to naprawdę takie ZŁO ?

Ostatnio w mediach i internecie słyszymy dożo  negatywnych opinii na temat chodzików. Za to bardzo mocno reklamowane są tak zwane pchacze.  Oto co znalazłam na temat chodzika :


  • Dziecko w chodziku nie uczy się prawidłowej oceny odległości, stopniowej umiejętności utrzymywania równowagi, nie ma mowy o doświadczeniach związanych z przenoszeniem ciężaru ciała z jednej strony na druga, ze stopy na stopę.
  • Poruszanie się w chodziku zamiast zachęcić dziecko do chodzenia, będzie malucha rozleniwiać. W naturalnym rozwoju dziecko, które zaczyna chodzić, gdy chce dotrzeć do czegoś szybko wraca do raczkowania, ale to jest naturalne, oparte na prawidłowych wzorcach. Dziecko, które zaczęło korzystać z chodzika, zanim osiągnęło umiejętność raczkowania, wyjęte z tego chodzika nie ma się, czym posłużyć, gdy chce szybko dotrzeć do czegoś.
  • Aby maluch zaczął chodzić potrzebna jest prawidłowa praca – prawidłowe wydłużenie określonych grup mięśniowych utrzymujących miednicę w prawidłowym ustawieniu, a w chodziku ten proces zostaje spowolniony i ograniczony.
  • Praca stóp w chodziku jest bardzo nieprawidłowa. Dziecko odbija się palcami, nie uczy się propulsji stópek, czyli przetaczania ich od pięty do palców, stopy nie odbierają bodźców z podłoża całą powierzchnią. Nie rzadko dzieci chodzikowe maja późniejsze problemy z koślawym ustawieniem stóp.
    Jeśli wsadzimy do chodzika dziecko, które jeszcze nie raczkuje to prawdopodobnie nie zacznie już raczkować, a to bardzo pozytywny etap rozwoju przynoszący wiele korzyści i choć są dzieci, które nie raczkują nie warto pozbawiać dziecko tego przez używanie chodzika.

Oczywiście dzieci używające chodzików, będą chodzić, jednak może to nastąpić dużo później, mogą pojawić się problemy w postaci wady stóp, wady postawy ( szczególnie, gdy maluch został włożony do chodzika zanim osiągnął umiejętność stabilnego siadu). Ponad to dziecko zostaje pozbawione bardzo wielu ważnych, pozytywnych doświadczeń rozwojowych, a kolorowe światełka i grające elementy możemy zapewnić mu w innych zabawkach, a i tak samodzielne dotarcie do pilota od telewizora czy szafki z ciekawymi rzeczami taty jest nieporównywalnie ciekawsze niż chodzik z niezliczoną ilością mrugających lampek.

Wszystko pięknie i ładnie, samo zło nic dodać nic ująć, ale ja przedstawię wam mój pogląd i moje doświadczenia. Kiedy urodziłam córkę mój mąż pracował za granicą. Wiktoria była bardzo energicznym  i żywym dzieckiem. Szybko nauczyła się przewracać z brzuszka na plecy, siadać ale nie chciała raczkować co teraz dla lekarzy jest nie do pomyślenia. Ściema i sranie w banie u mnie w rodzinie nikt nie raczkował i nic złego się nie stało,ale wróćmy do chodzenia. Ponieważ  męża nie było to ja i moja mam byłyśmy całym światem dla Wiki i chciała zawsze być blisko mnie. Kiedy zostawałam sama z małą w domu a chciałam sprzątać lub gotować miałam problem, bo wiki chciała być przy mnie, z drugiej strony była tak żywa że czasem bałam się ja samą zostawiać, żeby czegoś nie narobiła. Kiedy miała 7 miesięcy zaczęła wspinać się i stawać na swoich małych nóżkach było to niebezpieczne, gdy mnie nie było w pobliżu. Kupiłam więc chodzik, pamiętałam że moja siostra miała też chodzik i wbrew temu co mówią lekarze nie ma krzywych nóg, platfusa czy innych skrzywień fizycznych czy psychicznych :-) I powiem szczerze że był to strzał w dziesiątkę. Chodzik miał regulowane siedzenie więc Wiki mogła całą stopą dotykać podłogi, poza tym była szczęśliwa że może już sama się poruszać i chodzić za mamą. A ja miałam ją na oku i wiedziałam że jest bezpieczna. Oczywiście nie wkładałam jej na cały dzień tylko w momentach dy ja byłam zajęta czyli w chodziku chodziła  ok. 1-2 godzin dziennie. Mając 10 miesięcy Wiki chodziła już za rękę a na rok chodziła samodzielnie. Jeśli chodzi o mojego syna jemu to już w ogóle poszło błyskawicznie ale raczkował i zaczął mając 6 miesięcy. Kiedy miał 10 miesięcy chodził już sam a w chodziku spędził niecały miesiąc i to też wkładał go tylko ze względu na bezpieczeństwo, gdy mnie nie było w pobliżu. A jeśli chodzi o pchacza, to dla mnie jest to totalny nie wypał. Odkupiłam go od koleżanki chciałam sprawdzić jak poradzi sobie z nim mój mały brzdąc. Nie był to drogi pchacz kosztował chyba 120 zł, miał plastikowe kółka i na kafelkach zamiast jeździć się ślizgał, był niestabilny i za każdym razem kiedy mały chciał iść gdzieś to albo się przewracał albo odjeżdżał i mały nie potrafił  za nim nadążyć. Podsumowując szybko z niego zrezygnowaliśmy . Myślę, że chodzik nie jest wcale taki zły, ważne by umiejętnie z niego korzystać i nie zostawiać dziecka w nim na cały dzień. Ale jako niewielka pomoc bardzo się przyda.

3 komentarze:

  1. Ja cały czas się zastanawiam nad chodzikiem w przyszłości dla mojej córki :)
    Bo jeszcze na nią czekam :)
    Będe cię odwiedzać i zapraszam do siebie :)
    20paluszkow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewa mama Osiego24 lutego 2012 12:19

    Witaj!
    Ja dla swojego synka też miałam chodzik - i zgadzam się z Twoją opinią w zupełności!!! Korzystałam z chodzika w nagłych wypadkach jak mój mały miał 6-9miesięcy.Często tez chodzik służył jako krzesełko do karmienia. Mój synek późno zaczął trzymać główkę, siedzieć, wstawać i jeszcze nie chodzi(13miesięcy) ale za to czołgał się i wszędzie dotarł gdzie chciał.Polecam chodziki - oczywiście z umiarem - dla mam które są same ze swoimi pociechami.

    OdpowiedzUsuń
  3. My z kolei nie mieliśmy chodzika, używaliśmy samych pchaczy i osobiście nigdy nie narzekałam ;-) Myślę, że to bardzo indywidualna kwestia.

    OdpowiedzUsuń